Pozytywni
„Kochani Polacy! W nas siła!” – Marcin Mroziński (Martin Fitch)
W Polsce Marcin Mroziński, w Wielkiej Brytanii Martin Fitch. Znamy go doskonale z ekranu telewizyjnego. Śpiewa, gra w filmach, bawi się dubbingiem, prowadzi programy muzyczne, a kilka lat temu reprezentował Polskę na konkursie „Eurowizji”. Wielu by powiedziało, że osiągnął już wielki sukces. On mówi, że to mało. Jest spragniony kolejnych wyzwań, mówi że największy życiowy sukces jeszcze przed nim. To kolejna osoba z grona Pozytywnych, którą Wam prezentujemy. Dzisiaj doskonale łączy Polskę z Wielką Brytanią.
Przestudiowałam Pana życiorys. Sporo tego wszystkiego jak na tak młodego człowieka.
Kiedy po raz pierwszy pomyślał Pan sobie w taki właśnie sposób? Kiedy uświadomił Pan sobie, że odniósł Pan wielki sukces?
Do wielkiego sukcesu droga bardzo daleka… Ja jestem wciąż na początku swojej drogi. Czeka mnie jeszcze bardzo długa podróż przez szereg nowych utworów, ról i programów. Stawiam sobie coraz to większe wyzwania i jak na razie ciężko pracuję na coś, co można by nazwać sukcesem. Robię to co kocham, więc nie jest to też aż tak ciężka praca, natomiast wytyczyłem sobie bardzo precyzyjną drogę i staram się nią podążać. Nie jest to prosta droga, ale wiem, że dojdę do założonego celu. Mocno w to wierzę.
Jak narodziła się miłość do muzyki i aktorstwa? Skąd pan wiedział, że to jest sens życia?
Byłem bardzo młody, miałem lat 4, kiedy zacząłem odgrywać przed rodziną sceny z życia codziennego. Wcielałem się w panią przedszkolankę, pana z reklamy, mamę, tatę, zespoły muzyczne. Nagrywałem swoją własną kasetę z utworami, które tworzyłem na poczekaniu – taki zbiór myśli wszelakich. Później wszystkie akademie przedszkolno-szkolne. Konkursy muzyczne, recytatorskie, kółka teatralne, zespoły, chór, szkoła muzyczna. Na naukę było mało czasu, ale od zawsze wiedziałem, co będę robić w życiu. I tak też się stało. Zawsze będę wdzięczny moim rodzicom, że mnie w tym wspierali i dali mi szanse rozwoju w dziedzinach, które kocham.
Pana największy życiowy sukces?
Każde spełnienie marzeń jest sukcesem. Miałem tych marzeń mnóstwo. Właściwie nadal mam, bo każde spełnione marzenie rodzi kolejnych pięć do spełnienia. Marzyłem jako dziecko o tym, by pracować z duetem Józefowicz & Stokłosa – spełniło się, marzyłem by dostać się do szkoły aktorskiej – skończyłem warszawską Akademię Teatralną, czyli szkołę, którą ukończyli m.in. Stanisława Celińska, Piotr Adamczyk, Michał Żebrowski, Andrzej Chyra i wiele innych znanych aktorów. Marzyłem o pracy w telewizji i od 14tego roku życia pracowałem, później dubbingi znanych bajek i praca w radio były takim dopełnieniem moich artystycznych celów. Natomiast pamiętam jak w wieku 8 lat zobaczyłem Edytę Górniak na Eurowizji i powiedziałem sobie, że kiedyś tam będę. I tak też się stało w 2010 roku. Reprezentowałem Polskę w Konkursie Piosenki Eurowizji i chyba występ przed 120 milionową publiką, gdyż taka była mniej więcej oglądalność, oraz reprezentowanie prawie 40 milionowego kraju jest największym moim sukcesem.
Porażka?
Lenistwo. Zmagam się z tym strasznie od urodzenia. W szkole wszyscy mówili: „Zdolny, ale leniwy”. I niestety zostało to do dziś. Czasem robię sobie zbyt dużo dni wolnych i wtedy ciężko jest się zebrać i wrócić do normalności. Choć od momentu przeprowadzki do Londynu i postawienia sobie poprzeczki jeszcze wyżej, zacząłem mocno nad sobą pracować.
Pracuje Pan równocześnie w Londynie i w Polsce. Jak to wszystko ogarnąć?
To prawda. Przyjechałem do Londynu pierwszy raz 8 lat temu na tydzień i obiecałem sobie, że kiedyś tu wrócę i zamieszkam. Minęło 7 lat i pewnego dnia obudziłem się i zrozumiałem, że to teraz. Wiele osób mówiło, że chyba oszalałem, że zostawiam coś, nad czym tak ciężko pracowałem, że ludzie zapomną o mnie i że w Londynie przepadnę. Natomiast potrzebowałem czasu dla siebie, potrzebowałem inspiracji, skupienia. To miasto od zawsze miało dla mnie magiczną aurę i coś, czego nadal nie umiem określić, ale czuję się tu jak w domu. Często latam do Polski nagrywać program „Jaka to melodia”, niedawno skończyłem również nagrania mojego nowego programu dla dzieci i młodzieży „Ekspedycja Cartoon Network” właśnie dla tego kanału telewizyjnego. Ale Londyn spowodował narodziny czegoś nowego. A właściwie kogoś nowego – lepszą wersję mnie samego.
Z jakiego powodu podjął Pan decyzję o zamieszkaniu w Londynie? Co Pana tu trzyma? Przecież jest Pan na najlepszej drodze, aby zawojować ojczyznę. Wielka Brytania oznacza większe aspiracje?
Jedni mówią głupota, inni odwaga, a ja mówię wyzwanie. Nie boję się wyzwań. Nie boję się zacząć od nowa, od zera. Dostałem najlepszy prezent od życia – talent i siłę wewnętrzną, więc dlaczego mam z tego nie skorzystać? Postawiłem sobie za cel dokonać czegoś, z czego będę dumny. Postanowiłem udowodnić sobie, że gdy się marzy i pracuje na te marzenia, to można wszystko. Podpisałem kontrakt ze znaną londyńską firmą producencką, z którą nagrywam nowe utwory, których premiera niedługo. Przybrałem pseudonim artystyczny i tak narodził się Martin Fitch. Po polsku fitch oznacza tchórz, a w związku z tym, że z natury jestem odważną osobą i mierzę wysoko, stwierdziłem, że przyda się trochę balansu życiowego… i z przekory zostałem Martinem – odważnym tchórzem.
Jakie były Pana początki w Wielkiej Brytanii? Jak się Pan tu odnalazł? Co było najtrudniejsze?
Przeprowadziłem się rok temu, zamieszkałem ze znajomą i początek był okropny. Szaro, zimno, szybko robiło się ciemno i choć wiedziałem, że to wszystko jest nowe i wymaga czasu, to zacząłem popadać w małą depresję. Poszukiwania agenta artystycznego to była katorga, bo w Anglii ludzie najzwyczajniej w świecie nie odpisują na maile. Myślałem, że to moja wina, że robię coś nie tak i zajęło mi kilka ładnych tygodni zrozumienie tego, że trzeba być bardzo konsekwentnym i się nie poddawać. Bo jeśli nie odpowiedzieli na pierwszego maila, to może odpowiedzą na kolejnego. Londyn jest na tyle duży oraz środowisko artystyczne na tyle chłonne, że gdy się jest konsekwentnym, to odniesie się sukces. A z takich przyziemnych spraw, to najtrudniejsze było używanie dwóch kranów, tak by się nie oparzyć, a zarazem nie zamarznąć. Myślę, że każdy ma z tym problem, bo nigdzie na świecie nie ma tak głupiego systemu kanalizacyjnego jak w Anglii.
Wielka Brytania to kraj docelowy czy tylko przystanek w karierze?
Myślę, że to tylko przystanek… może dłuższy, ale przystanek. Nie wiem jeszcze do końca. Na razie jest tu mój dom, moje dwa cudowne psy, znajomi i mnóstwo wyzwań i marzeń do spełnienia.
Co Pana najbardziej fascynuje w brytyjskiej kulturze, a co Pana w niej najbardziej razi?
Kocham Londyn, uwielbiam Wielką Brytanię. Bardzo szanuję tutejszy system, monarchię, kulturę stania w kolejce, uczciwość i kulturę osobistą. „Dziękuję, proszę i przepraszam” są tu na porządku dziennym, czego niestety nie zawsze można powiedzieć o Polsce. Za każdym razem jak wracam do kraju, to uderza mnie to, jak bardzo narzekającym narodem jesteśmy. Tu każdy płaci za bilet i nie pyta dlaczego, ludzie są dla siebie bardziej uprzejmi, życzliwsi. Wszyscy czują większy respekt przed służbami porządkowymi, Policją. Wszystko jest zorganizowane i przygotowane na każdą możliwą sytuację. Bardzo podziwiam brytyjski porządek, choć nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludziom ciężko jest wyrzucić cokolwiek do śmietnika, zamiast zostawiać to na podłodze w metrze, pociągu lub na ulicy. Nie zrozumiem też segregacji rasowej, która nadal istnieje, choć i tak jest już coraz mniej zauważalna. Ale każdy ma tu dla siebie miejsce, każdy może tu znaleźć dla siebie dom.
Jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości? – co poradziłby Pan Polakom, którzy wyjeżdżają na emigrację?
Przede wszystkim uczyć się języka angielskiego. Naprawdę poświęcić te kilkanaście minut dziennie na naukę, bo bez tego nigdy nie zdobędzie się szacunku, a co za tym idzie lepszej pracy. Wraz ze znajomością języka wzrasta też samopoczucie i pewność siebie. I nigdy nie jest za późno na naukę języka i pracę nad akcentem. Poza tym polecam też uzbroić się w cierpliwość, bo to chyba najważniejsze. Ale trzymam kciuki za każdego, bo tak jak mówiłem, każdy może stworzyć tu swoje własne miejsce – dom. Londyn nie jest łatwym punktem na mapie Europy. Pociągi i metro ciągle się spóźniają, każdy pędzi przed siebie, dosłownie pędzi, nie zwracając uwagi na innych. Na jedno miejsce pracy jest około 50-100 aplikantów, a za bilet jednorazowy trzeba zapłacić £2,40, czyli w przeliczeniu na polskie pieniądze ponad 12 zł. Ale do odważnych świat należy!
Jakie plany na przyszłość? Gdzie Pan będzie za 5,10,15,50 lat?
Na scenie. Ha ha. Nie wyobrażam sobie innego miejsca. Natomiast gdzie, co, jak, to już jest przyszłość. Staram się żyć tu i teraz. Czerpać z życia to co najlepsze, pracować ciężko na to, by za 5,10,15 lat móc wspominać i mieć co wspominać. Uczyć się na błędach własnych i innych oraz iść zawsze do przodu i z podniesioną głową, bo ten, kto próbuje jest wygranym. Ja próbuję i choć nie zawsze jest po mojej myśli, to idę dalej, ale zawsze z pasją w sercu. Moja mama mówiła, że jeśli robi się to, co się kocha, to nie przepracowuje się ani jednego dnia. Coś w tym jest. Ja mówię: „Nie trać czasu na marzenia, zrób wszystko by one się spełniły”.
Nie wkurza Pana, że w mediach polonijnych mówi się najczęściej o Polakach w kontekście wypłaty zasiłków czy wyzysku biednego polskiego ludu? Czy tacy jesteśmy naprawdę?
Z punktu widzenia Brytyjczyka jesteśmy bardzo pracowici. Doceniają też to, że nauczyliśmy się ich języka, a oni władają tylko jednym. Dużo osób przeniosło się tutaj, bez pomysłu na życie, nie da się tego ukryć. Trzeba przyznać, że Anglia jest rajem socjalnym, bo służba zdrowia jest prawie całkowicie darmowa, zasiłki są płacone terminowo, natomiast jeśli już ktoś przenosi się do obcego kraju, z daleka od rodziny, własnych korzeni, wsparcia rodziny, to musi mieć jakiś pomysł na siebie. Jacy jesteśmy – sami potrafimy sobie odpowiedzieć na to pytanie. Ja bym tylko życzył nam wszystkim, żebyśmy nie mieli kompleksów i byli odważniejsi. Nie jesteśmy w niczym gorsi od innych.
Jest Pan najlepszym przykładem na to, że ciężka praca rodzi piękne owoce. Czuje się Pan spełniony?
Nie. Absolutnie jestem niespełniony, a wręcz można powiedzieć potwornie głodny sukcesów i wyzwań. Jeśli ktokolwiek czuje się kiedykolwiek spełniony, to kłamie, albo jest leniwy. Bo zawsze można coś w sobie ulepszyć, albo wręcz przejść całkowitą metamorfozę i stworzyć lepszy model siebie samego. Zawsze można postawić sobie poprzeczkę wyżej i wyżej, bo choć czasem zdobywa się złoty medal, to będą kolejne zawody i przyjdą młodsi, być może lepsi, ale nigdy nie można się poddać i przespać swój czas.
Czego, jako Pozytywni, możemy Panu jeszcze życzyć?
Wszystkim nam życzmy wytrwałości. Tego, żebyśmy nie wstydzili się siebie! Żebyśmy nie oglądali się za siebie. A mnie prywatnie chyba jedynie jeszcze więcej wyzwań.
A gdzie w najbliższym czasie możemy Pana zobaczyć i usłyszeć?
Tak jak już wspomniałem wcześniej pracuję aktualnie nad moimi utworami z moim producentem, niedługo będę nagrywać teledyski do moich piosenek i rozpocznę koncertowanie. W Polsce nadal można mnie oglądać w programie „Jaka to melodia”. Wkrótce ruszy też moja strona internetowa i tam będzie dużo informacji o najbliższych działaniach artystycznych.
Życzę wszystkim dużo radosnych i pozytywnych chwil! Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili tych kilka minut na przeczytanie tej rozmowy. Kochani Polacy! W Nas siła.
SJ
-
Wywiady8 lat ago
Świadoma kobieta – rozmowa z Marleną Marią Weber
-
Czytelnia9 lat ago
Z brudnopisu emigranta, czyli jak się żyje w dwóch językach?
-
Pozytywni3 lata ago
7 znaków, że działa u Ciebie prawo przyciągnia
-
Blogi5 lat ago
Żeglarstwo i własny jacht w Wielkiej Brytanii…
-
Wydarzenia9 lat ago
„Pozytywni w Biznesie” Targi w Gateshead: Europejskie Biuro Detektywistyki i Bezpieczeństwa
-
Blogi9 lat ago
Skończ pier… i weź się k…. ogarnij
-
Agnieszka Kubicka9 lat ago
Blog Agnieszki Kubickiej: Bądź sobą. To wystarczy.
-
Pozytywni3 lata ago
Olejek CBD wsparciem w walce ze stresem. CannaTruth – Polskie CBD dostępne w Wielkiej Brytanii